Nie od dziś znane są aspiracje "Gazety", która dąży do osiągnięcia wyłączności na kreowanie intelektualnych i moralnych standardów naszego społeczeństwa. Od początku działalności, wraz z innymi bliskimi sobie mediami, usiłuje ona podważać funkcjonujące w naszym społeczeństwie wartości i autorytety moralne, atakując zwłaszcza Kościół. Jednym ze środków realizowania tego celu jest kreowanie i nagłaśnianie obyczajowych skandali. W tym celu "GW" ze szczególnym upodobaniem zajmuje się sprawą tzw. molestowania seksualnego. Na jej łamach ten termin w ciągu ostatnich kilku lat pojawia się ponad 1300 razy. Niedawno na łamach "Gazety" ukazał się artykuł Romana Graczyka pt. " O gorszeniu maluczkich"/ "Gazeta Wyborcza", 26 luty 2002 r./. Sztandarowy publicysta "Gazety" do zadań specjalnych wraca ponownie do szeroko eksploatowanego na jej łamach tematu zarzutów wobec proboszcza z Tylawy. W "Gazecie" oskarżenia i pomówienia w tej sprawie pojawiły się już kilkadziesiąt razy, jeszcze w fazie trwania śledztwa, co świadczy o zdeterminowaniu kierownictwa redakcji. We wspomnianym artykule p. Graczyk wylewa krokodyle łzy nad zgorszeniem maluczkich. A przecież doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, iż sygnalizowane nadużycia mogą być co najwyżej mikroskopijnym marginesem i potwierdzają jedynie prawa statystyki. Załamując obłudnie ręce nad przypadkami molestowania we Francji sam przyznaje, że osoby skazane/ sprawiedliwie i być może także niesprawiedliwie!/ za molestowanie seksualne stanowią jedynie 0,0012 ogółu duchownych. Jednak mimo problematycznego, przynajmniej na razie, charakteru winy, ze względu na aktualny stan śledztwa w tych sprawach, przypisuje sobie prawo ferowania wyroków. Zdaje się zapominać, że nikt nie ma prawa zastępować organów wymiaru sprawiedliwości w ich funkcji. To przecież nie dziennikarz czy "Gazeta" stanowi wymiar sprawiedliwości ale kompetentne organy władzy sądowniczej. Graczyk zdaje się zapominać, że wg Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka art. XI: " Każdy człowiek oskarżony o popełnienie przestępstwa ma prawo, aby uznano go za niewinnego dopóty, dopóki nie udowodni mu się winy, zgodnie z prawem, podczas publicznego procesu, w którym zapewniono by mu wszystkie konieczne środki obrony". A wg Konstytucji RP art. 42 p. 2: "Każdego uważa się za niewinnego dopóty, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu". Zapytajmy: Co stanowi większe zgorszenie i zło: czy troska o zachowanie tych właśnie podstawowych reguł prawa i sprawiedliwości wobec pomawianego człowieka czy rzucanie niczym przynajmniej na razie nie potwierdzonych oskarżeń wobec setek tysięcy czytelników "Gazety"? A jeśli zarzuty się nie potwierdzą? W jaki sposób dziennikarz beztrosko miotający oskarżenia wynagrodzi wtedy zadaną krzywdę? Jak zebrać rozsypane pierze? Czy "święte" oburzenie Graczyka nie pobrzmiewa obłudą i cynizmem? Warto postawić pytanie: czy inteligentny dziennikarz nie zdaje sobie sprawy, że preparowanie czy kreowanie oszczerstw na temat ludzkiej słabości / seksu/ może być wykorzystywane do zdobywania władzy nad ludźmi, do ich uzależniania, terroryzowania, niszczenia? Można np. terroryzować jakąś społeczność wykorzystując wiedzę o ludzkich słabościach, stosując manipulację i szantaż. Ks. Prymas w przypadku oskarżeń formułowanych wobec arcybiskupa poznańskiego wspomniał, że poza deklarowanym celem dziennikarskiego ataku istnieją być może inne, ukryte. Np. może chodzić o osłabienie wspólnoty Kościoła, sparaliżowanie jego hierarchii i wiernych, w sytuacji gdy w tym samym czasie usiłuje się wprowadzić nowe uregulowania prawne dla homoseksualnych partnerów, czy zmianę prawodawstwa odnośnie aborcji itp.
Wracając do omawianej sprawy, Roman Graczyk stawia zarzut przemyskiemu metropolicie ks. abpowi Józefowi Michalikowi, że nie odwołał natychmiast oskarżanego proboszcza, ale wypowiedział się pozytywnie na jego temat w oparciu o dotychczasową pracę, a z podjęciem konkretnych decyzji czeka na orzeczenie prokuratury i sądu. Graczyk powołuje się przy tym na przypadek francuski, gdzie biskup diecezji, w której zdarzył się casus molestowania seksualnego przez księdza spotkał się z zarzutem nie poinformowania organów ścigania. Ma to świadczyć, zdaniem Graczyka, o kryzysie Kościoła i jednocześnie o sile etosu laickiego państwa. Pomijając zupełnie chybiony charakter tego porównania należy zauważyć, iż arcybiskup przemyski w swoich wypowiedziach przestrzegał jedynie "Gazetę Wyborczą" przed wydawaniem sądów uprzedzających badanie prokuratorskie, podkreślając także dobrą opinię, jaką cieszył się proboszcz znany swoim parafianom od kilkudziesięciu lat. Wydaje się w świetle ogólnie przyjętych zasad, że to właśnie Arcybiskup, a nie Graczyk, działa z poszanowaniem dla prawa. Jak wiemy odmowa wszczęcia postępowania przez prokuratora przeciw księdzu wywołała oburzenie "GW". W przypadku Tylawy po przesłuchaniu około 70 świadków okazało się, że zdecydowana większość zaprzeczyła oskarżeniom. Zeznania jedynej dziewczynki oraz kilku osób dorosłych zeznających przeciw proboszczowi zostały zweryfikowane negatywnie przez biegłych psychologów jako niewiarygodne. Jednocześnie badania prokuratorskie ujawniły kulisy preparowania przez Lucynę K. obciążających materiałów. Wyszło na jaw, że dzieci były zabierane na różne wycieczki, obdarowywane przez nią prezentami. Ponadto, zdaniem biegłych, pytania na taśmie magnetofonowej zadawane dziewczynkom przez Lucynę K. sugerowały odpowiedź , czyli skłaniały do udzielenia założonej z góry odpowiedzi. Z owych spreparowanych nagrań wynikało, że także język dziecięcych odpowiedzi przekracza poziom intelektualny i środowisko kulturowe dzieci. Została również podważona postawa moralna jednego z oskarżycieli - przebywającego poza klasztorem brata zakonnego.
Ogłoszenie niewygodnej dla oskarżycieli decyzji prokuratury wywołało ich frustrację i wściekłość. Niepodatny na wpływ "Wyborczej" urząd prokuratorski został posądzony o dyletantyzm, ignorancję, stronniczość. Oskarżenia skierowano także przeciw biegłym i psychologom. W tym wypadku potężne tuby propagandowe, zwykle tak skutecznie manipulujące opinią publiczną i instytucjami zawiodły. Nie dano jednak za wygraną i sprawa nadal jest badana przez instancję prokuratorską wyższego rzędu. "Gazeta" niepewna wyniku nadal usiłuje w swoich kolejnych publikacjach tworzyć atmosferę i wpływać na przebieg badań. Tym razem jednym z elementów nacisku jest artykuł Graczyka.
Przedstawmy szerszy kontekst tej absurdalnej afery. Stanowisko Kościoła wobec problemu krzywdzonych dzieci jest znane. Ojciec św., Stolica Apostolska na terenie wewnętrznym i międzynarodowym interweniują w obronie krzywdzonych na wszystkich kontynentach dzieci. Te krzywdy mają różne postacie. Prostytucja dziecięca, zbrodnie pornograficznych mafii, handel narządami ludzkimi, propagowanie narkotyków, demoralizacja przeprowadzana w imię fałszywie pojmowanej wolności i tolerancji. W wypowiedziach Watykanu pojawiła się nawet propozycja by wykorzystywanie seksualne dzieci uznać za zbrodnię przeciw ludzkości. Te zagrożenia i zbrodnie są prawdziwe, nie wymyślone. W ostatnim czasie właśnie na łamach "Wyborczej" pojawiła się informacja, że dzieci afrykańskie w obozach w Liberii, Gwinei i Sierra Leone są wykorzystywane seksualnie przez pracowników organizacji humanitarnych za "kilogram soi", a żołnierze ONZ za stosunek z dzieckiem z obozu płacą 10 centów - równowartość garści orzeszków ziemnych. Ten zbrodniczy proceder uprawiają zarówno krajowi jak i zagraniczni członkowie organizacji humanitarnych, pod szyldem ONZ. Czy w "Gazecie Wyborczej" przybył kolejny sojusznik w obronie krzywdzonych dzieci? Jak należy oceniać interwencję "Wyborczej" w sprawie z Dukli? Przypatrzmy się nieco dokładniej. Nie od dziś "Gazeta Wyborcza" przoduje w propagowaniu na naszym terenie mody tropienia molestowania seksualnego dzieci i dorosłych. To nic nowego. Niektóre społeczeństwa, zwłaszcza społeczeństwo Stanów Zjednoczonych od kilkudziesięciu już lat są terroryzowane przez grupy kierujące oskarżenia pod adresem nauczycieli, wychowawców, katechetów, księży a nawet rodziców o seksualne wykorzystywanie dzieci.
Wybitny socjolog, znawca współczesnej kultury prof. Zygmunt Bauman widzi te zjawiska w kontekście zachodzących procesów społecznych, które sprawiają, że nawet dla własnych rodziców dziecko staje się obiektem seksualnym. Jego zdaniem, odbywa się systematyczny demontaż "rodzinnego gniazda", seks staje się instrumentalny itp./ "Ponowoczesność jako źródło cierpień", s. 244/. Te procesy kulturowe sztucznie wspomagane przez nawiedzonych "inżynierów społecznych" przynoszą fatalne skutki. Ks. prof. Czesław Bartnik ukazuje to jeszcze bardziej konkretnie: istnieje moda polowania na ludzi znaczących w życiu publicznym: polityków, wysokich urzędników, aktorów, uczonych. Czyni się to, jego zdaniem, na wielką skalę w USA, Anglii, Francji, Belgii, Italii. Na oskarżenia narażeni są także znaczący w dawnej społeczności duchowni: duszpasterze, wybitni wychowawcy, biskupi katoliccy. Jak pisze ks. Bartnik: "... nie brak oskarżeń fałszywych. Ale i w prawdziwych nie chodzi ani o dzieci, ani o moralność lecz o wyłudzenie pieniędzy, o zniszczenie moralne bardziej wpływowych działaczy kościelnych, o odstraszenie od pracy nad młodzieżą, a przede wszystkim o kompromitowanie Kościoła katolickiego zgodnie z programem masonerii. / "Nasz Dziennik", nr 277/2001/. W prawie amerykańskim instytucje są odpowiedzialne finansowo za swoich pracowników, stąd lęk przed niosącym katastrofalne skutki oskarżeniem.
Również tysiące rodziców zostało oskarżonych w wyniku działalności różnego rodzaju psychoterapeutów, psychologów, którzy zdołali zasugerować dzieciom, że ich nieudane życie wynika z ich molestowania seksualnego choćby w niemowlęcym wieku przez "toksycznych" rodziców. Często te praktyki seksualne miały być powiązane z rytuałami satanistycznymi. Trzeba było wielu tragedii, wielu procesów sądowych aby te oskarżenia podważyć. Obecnie ze względu na liczne udowodnione przypadki wmawiania ofiarom rzekomo ewidentnych faktów nadużyć przez psychologów czy psychiatrów, istnieją internetowe poradnie i wykwalifikowani specjaliści, którzy zajmują się pomocą i dokumentacją takich sfałszowanych oskarżeń/ np. http://www.rickcross.com/groups/. Wyjaśniono także zjawisko tzw. "fałszywej pamięci". Okazuje się, że taka fałszywa pamięć jest stosunkowo łatwa do wykreowania. Pamięć nie działa jak wideokamera, jest zawodna i łatwo jest komuś wmówić coś co nie zdarzyło się w rzeczywistości / W przypadku Tylawy dzieci były poddawane manipulacji ze strony pewnych zainteresowanych osób/. W USA wiele diecezji zostało dotkniętych oskarżeniami duchownych i katechetów o molestowanie seksualne dzieci. Specjaliści od manipulacji opinią publiczną doprowadzili tam do takiego poziomu histerii, że żaden wychowawca nie odważy się pozostać sam na sam z wychowankiem, gdyż musi się obawiać oskarżeń o molestowanie seksualne. Tego zarzutu muszą się obawiać także rodzice w stosunku do własnych dzieci, gdyż nawet w przedszkolach są one w wyrafinowany sposób przesłuchiwane i podsuwa się im złe skojarzenia co do normalnych gestów i czułości rodziców. Profesor Zygmunt Bauman we wspomnianej powyżej pracy pisze o "epidemii" "seksualnego wykorzystywania dzieci", która pojawiła się w Anglii, gdzie inspektorzy społeczni wespół z nauczycielami i lekarzami oskarżyli dziesiątki rodziców o kazirodcze stosunki z dziećmi. Dzieci oskarżanym rodzicom zabierano i umieszczano w zakładach opiekuńczych. Gazety raz po raz oznajmiały o wykryciu "seksualnego nadużywania" w internatach i domach opieki. Profesor opisuje jak to w jednej z licznych spraw rodzicom odebrano trzyletnie dziecko, gdyż w toku psychologicznego eksperymentu narysowało przedmiot podobny do żmii. Zabrano by je także rodzicom gdyby narysowało jakiś inny przedmiot! Znamienne, że to co wybitny uczony nazywa "epidemią", instrumentalizacją, "Gazetowi" publicyści traktują śmiertelnie serio. W Stanach Zjednoczonych zdarzyło się nawet, że pewien wysoki rangą duchowny, pod wpływem panującej histerii tropienia nadużyć seksualnych oświadczył, że sprawa molestowania seksualnego jest tak newralgiczna, iż samo wniesienie oskarżenia powinno powodować utratę przez osobę podejrzaną wszelkich urzędów i praw. Niestety, sam wkrótce został oskarżony i dopiero po kilku latach oskarżający go psychicznie chory, liczący na łatwe pieniądze człowiek, wycofał swoje oskarżenie. Nasuwa się jeszcze pewna uwaga natury historycznej: nadużycia seksualne zdarzały się zawsze. Jednak w systemach totalitarnych tego rodzaju oskarżenia były szczególnie funkcjonalne i cieszyły się popularnością. W hitlerowskiej Rzeszy po 1933 roku jak grzyby po deszczu mnożyły się oskarżenia duchownych katolickich i protestanckich o nadużycia seksualne i finansowe. Odbyły się setki procesów, do obozów koncentracyjnych skazano wielu ludzi. Jeszcze nie tak dawno, w PRL-u funkcjonariusze IV Wydziału preparowali oskarżenia przeciw duchownym, ze szczególną predylekcją wykorzystując wątek seksualny. Do dzisiaj w świadomości społecznej funkcjonują kalki rodem z ich kuchni. Także dzisiaj w społeczeństwach naznaczonych liberalizmem etycznym zarzut molestowania seksualnego należy do ulubionych narzędzi antychrześcijańskich prowokatorów i okazuje się niezwykle skuteczny. Na łamach "Tygodnika Powszechnego" z pełnym ironii dystansem przytaczano postulat budowy szklanych konfesjonałów, zrodzony w głowach austriackich tropicieli. Wielu publicystów wskazuje, że przy pomocy zarzutu molestowania seksualnego usiłowano zniszczyć wspaniale rozwijające się w USA i Kanadzie katolickie szkolnictwo. W rezultacie wprowadzono atmosferę chorych podejrzeń, złamano życie niejednemu człowiekowi, okaleczono psychicznie młodzież inspirując podejrzenia. To wszystko działo się i nadal dzieje w sytuacji kulturowej schizofrenii, w kontekście propagowania homoseksualizmu i hedonizmu oraz w klimacie walki o przywileje dla różnego rodzaju dewiantów. Warto wspomnieć o szkodliwości tego rodzaju prowokacji dla instytucji rodziny. Kręgi liberalno-nihilistyczne często wykorzystywały i nadal wykorzystują zarzut molestowania w celu skompromitowania instytucji rodziny, zwłaszcza rodziny chrześcijańskiej, jako środowiska szkodliwego dla wychowanka wynosząc zaś na piedestał instytucje państwowe i ich urzędników. Bardzo interesujące spostrzeżenia na ten temat wnosi ks. prof. Bartnik: " Ataki są rozszerzane także na tradycyjne życie małżeńskie i rodzinne. Głosi się - za Freudem - że głównym źródłem wykroczeń i zboczeń seksualnych jest religia chrześcijańska. Wyśmiewa się tradycyjną naukę moralną, obowiązującą przede wszystkim katolików, a więc: dziewictwo, celibat, czystość seksualną, a także sakrament małżeństwa, jego nierozerwalność wierność, jedność, późne zaczynanie życia seksualnego, niestosowanie antykoncepcji /producenci tych środków zarabiają miliardy dolarów/, wstrzemięźliwość"/ "Nasz dziennik", nr 277/2001./.
Co jednak sądzić o opinii p. Graczyka na temat kryzysu Kościoła i uprzywilejowanej roli etosu państwa? Na ten temat niejednokrotnie wypowiadał się kard. Ratzinger, mówiąc o kryzysie państwa liberalnego i licznych przejawach tego kryzysu. To właśnie Kościół, jego nauczanie, życie milionów jego wiernych, tysięcy ofiarnych duszpasterzy jest fundamentem życia społecznego. Wytykanie jednostkowych przypadków pojawiającego się zła nie jest w stanie zakwestionować tej prawdy. Wyjątek z racji, że jest tylko wyjątkiem potwierdza regułę. Nie dziwmy się, że zdarzają się wykroczenia i przestępstwa na tle seksualnym. Dewiacje, wynaturzenia znajdują sprzyjający klimat we współczesnej, skoncentrowanej na przyjemności cywilizacji, na którą składają się literatura, filmy, media, sztuka, w których króluje pornografia, permisywizm, materializm. Niestety, czołową rolę odgrywają tutaj "postępowi", "otwarci" na świat i jego brudy publicyści. Ogólną dyrektywę moralną, propagowaną przez dominujące współcześnie nurty można zamknąć w haśle: " róbta co chceta". W powszechnej realizacji tego satanistycznego w swojej istocie hasła przeszkadza religia i Kościół, stąd w dobie gayowskich festiwali, w których miliony uczestników bluźnią Bogu i ludziom, gorączkowe poszukiwanie skandali obyczajowych w Kościele, jakby dla usprawiedliwienia. Jeśli ludzie mediów chcą naprawdę być uczciwi, odważnie demaskować zło, chronić dzieci i młodzież niech nie poprzestają na cedzeniu komara gdy jednocześnie połykają całego wielbłąda.
Ks. W. Kulbat