Do Dalikowa - niewielkiej parafii koło Aleksandrowa Łódzkiego udaję się w przeddzień uroczystości Wszystkich Świętych. Na miejscowym cmentarzu krzątają się przy strojeniu grobów swoich bliskich parafianie. Z niepokojem patrzą na nieznanego im przybysza. Ale w cicho prowadzonych rozmowach rozpoznaję obecny w ich sercach niepokój. Przecież od kilku tygodni ta spokojna parafia znalazła się na pierwszych stronach gazet, można o niej usłyszeć w radiu, telewizji. Dlaczego? Pracowitym, spokojnym mieszkańcom spod nóg zdaje się uciekać ziemia. Chcą im zabrać ich ukochany kościół, miejsce gdzie zostali ochrzczeni, gdzie były błogosławione ich śluby, gdzie żegnali swoich najbliższych. Chcą także zabrać ich cmentarz, miejsce spoczynku ich rodziców. Chcą to zrobić w majestacie i pod przykrywką prawa. W przekazywanych z rąk do rąk gazetach czytają, że Jerzy Urban chce wykupić na licytacji kościół aby urządzić w nim dyskotekę. Nic dziwnego, że ludzie ci z niedowierzaniem ale i z lękiem usiłują odepchnąć zagrażające wiadomości. To wszystko wydaje się wprost nieprawdopodobne.
Kieruję się do kościoła. W kościele ks. Krzemiński , pochodzący z parafii, prorektor Seminarium w Toruniu, który przybył nawiedzić groby swoich bliskich, odprawia nabożeństwo różańcowe. Do kościoła idzie ks. proboszcz. Ks. Stanisław Wojtyra wita mnie bardzo serdecznie. Jest proboszczem w Dalikowie już 23 rok. W 1982 roku razem ze swoimi nieżyjącymi już dziś Rodzicami przeżył bandycki napad. Mimo obecnej trudnej sytuacji nie jest załamany, raczej odwrotnie, widać, że ufa bardzo mocno Panu Bogu i pełen jest wewnętrznego spokoju. Tego spokoju nie są w stanie mu odebrać podawane przez media informacje, że kościół, plebania w której mieszka, ziemia wokół niej, mają w krótkim czasie być poddane licytacji przez komornika. Za chwilę rozpoczyna się Msza św. koncelebrowana w intencji o oddalenie wszelkich zagrożeń od kościoła i parafii, z zawierzeniem się Bożej Opatrzności. Na tę modlitwę przybyło kilkanaście kobiet, kilkoro młodzieży. Odczuwa się atmosferę spokoju i zawierzenia. Później idziemy na plebanię. Ks. proboszcz opowiada mi całą historię swoich i parafii udręczeń. Dołącza się do nas przewodniczący Rady Parafialnej z teczką wycinków prasowych i skserowanych dokumentów w ręku.
Wszystko zaczęło się sześć lat temu 11 października 1997 roku. Wizyta przywiezionej przez ojca 14-letniej Agnieszki na dalikowskim cmentarzu podczas ogromnej wichury/25 m. na sekundę - 10 stopni w skali Beauforta/. Spadający konar, uraz kręgosłupa. Dochodzenie prokuratury zostaje w krótkim czasie umorzone z powodu nie stwierdzenia przestępstwa.
Rok później - 10 lipca 1998 r., do łódzkiego sądu wpływa pozew matki poszkodowanej przeciw Kurii w Łodzi o zasądzenie na rzecz córki kwoty ponad 172 tys. zł i renty w wysokości 800 zł miesięcznie. W związku z nieszczęśliwym wypadkiem Agnieszki Kuria zadeklarowała pomoc w jej leczeniu i rehabilitacji. Na wniosek Caritasu poszkodowaną dziewczynkę zbadano w Centrum Rehabilitacyjno-Opiekuńczym w Łodzi. Według nieżyjącego dziś prof. Andrzeja Jedyneckiego dotychczasowe leczenie lokalnym ośrodku w Rąbieniu, który należał do Ośrodka Pomocy Społecznej w Aleksandrowie Łódzkim, gdzie pracowała matka poszkodowanej nie było właściwe. Profesor zalecił zmianę leczenia i zaproponował prowadzenie jej w innym, specjalistycznym ośrodku w Konstancinie, Reptach lub Poznaniu. Podobnego zdania był biegły sądowy, który stwierdził że "prowadzenie rehabilitacji w specjalistycznym ośrodku dałoby lepsze efekty niż uzyskane". Rodzice dziewczynki jednak się na to nie zgodzili. Zażądali załatwienia przez Kurię ośrodka rehabilitacyjnego w Niemczech, w Szwajcarii a nawet w Brazylii. Odrzucili także proponowaną przez Caritas pomoc pieniężną. W wyniku leczenia i rehabilitacji w chwili obecnej według relacji świadków poszkodowana samodzielnie chodzi i jeździ własnym samochodem. Z relacji sąsiadów dziewczyny i mieszkańców Dalikowa wynika, że chodzi nawet na dyskoteki, skacze do wody.
Proces przed Sądem Okręgowym w Łodzi toczył się przez kilka lat. Okazało się, że proboszcz parafii w Dalikowie od 1994 roku, a więc już cztery lata przed zdarzeniem, występował do władz administracyjnych o zezwolenie na wycięcie drzew na cmentarzu. W ciągu tych lat dwukrotnie uzyskał zgodę na wycięcie pojedynczych drzew, jednak drzewo którego konar przygniótł poszkodowaną nie było - nawet po wypadku - uwzględnione jako obiekt do 'kasacji'. Na uwagę zasługuje sprawa odłamanego przez wichurę konaru. Powołany przez Sąd Apelacyjny w Łodzi biegły leśnik nie wypowiedział się jednoznacznie, stwierdzając m.in. w uzasadnieniu, że "Skoro wiatr porywisty o sile 15-25m/sek. zdołał odłamać 30-40 cm. konar to można z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością stwierdzić, że konar był chory lub uszkodzony mechanicznie". Powołany przez Sąd Apelacyjny w Łodzi biegły leśnik nie wypowiedział się jednoznacznie stwierdzając w swej pisemnej opinii, że określenie prawdopodobieństwa tego, czy nastąpiło obłamanie zdrowego czy też chorego konara akacji leży poza zasięgiem jego kompetencji, w związku z czym sugeruje powołanie biegłych do spraw fizyki atmosfery i specjalisty z zakresu ochrony roślin. Stwierdził także, że "próby wikłania się w dochodzenie czy Proboszcz parafii Dalików miał lub nie dostateczne powody do usunięcia akacji mogłyby być przedmiotem innego tematycznie zlecenia sądowego". Ostatecznie biegły opierając swoje wnioski przede wszystkim na przesłuchaniu matki poszkodowanej /sprzecznym w swej treści do zeznania złożonego przez nią wcześniej przed Sądem Okręgowym/ stwierdził dość znaczne prawdopodobieństwo tego, że konar akacji, który przygniótł Agnieszkę M. był uszkodzony i osłabiony. Biegły zmienił swoją opinię w ustnym zeznaniu na rozprawie stwierdzając bardzo duże prawdopodobieństwo, że znajdujący się 6,5 metra nad ziemią konar był chory lub uszkodzony, aczkolwiek uszkodzenie to nie było widoczne.
Znamienne, że biegły swojej oceny nie oparł na faktach, analizie sytuacji, wypowiedziach świadków, ale jedynie na zeznaniach matki poszkodowanej Agnieszki, która tego dnia nie była na cmentarzu a więc nie była bezpośrednim świadkiem wypadku. Sprzeczności zawarte w jej zeznaniach oraz słabość podstawy dowodowej oskarżenia / brak weryfikacji tych zeznań/, nie przeszkodziły sądowi w wydaniu kontrowersyjnego wyroku. Sąd Okręgowy w Łodzi orzekł 13 kwietnia 2001 r., że parafia w Dalikowie ma zapłacić tytułem zadośćuczynienia 120 tys. zł, 70 tys. zł odszkodowania i ma wypłacać poszkodowanej comiesięczną rentę w wysokości 1450 zł. Obecnie razem z odsetkami suma ta urosła do 400 tys. złotych. W tym miejscu warto zaznaczyć, że ks. proboszcz utrzymuje się z miesięcznej emerytury w wysokości 530 zł. Natomiast parafia jest niewielka, jej mieszkańcy w wielu przypadkach pozostają bez pracy, stąd ofiary wiernych zaledwie wystarczają na bieżącą bardzo skromną egzystencję parafii. Jaki wpływ na orzeczenie sądu miała okoliczność, że przyrodnia siostra poszkodowanej pełni urząd prokuratora i w związku z tym posiada wiele znajomości w środowisku prawniczym, trudno w sposób jednoznaczny ustalić, choć taki wpływ trudno wykluczyć.
Odwołanie od wyroku nie przyniosło rezultatów i w kwietniu br. decyzja sądu uprawomocniła się. Sąd Apelacyjny w Łodzi nie dopuścił dowodów z opinii biegłych do spraw fizyki atmosfery i z zakresu ochrony roślin i wyrokiem z dnia 18 września 2002 roku oddalił apelację parafii podtrzymując stanowisko Sądu Okręgowego, że winę za wypadek ponosi parafia. Natomiast po złożeniu przez parafię kasacji od wyżej wymienionego wyroku Sądu Apelacyjnego w Łodzi Sąd Najwyższy postanowieniem wydanym na posiedzeniu niejawnym w dniu 25 kwietnia 2003 roku odm odmówił rozpoznania kasacji ograniczając uzasadnienie swojego stanowiska do przytoczenia treści przepisu K.P.C. mówiącego o możliwości odmowy przyjęcia kasacji do rozpoznania. Surowy wyrok pozostaje nadal aktualny. Parafia w Dalikowie, która liczy niespełna 1300 mieszkańców, nie ma możliwości zapłacić tak wysokiego/ zdaniem wielu osób nienależnego/ odszkodowania ani tym bardziej wypłacać wysokiej renty. Niedawno do parafii przybył komornik. Poinformował on ks. Wojtyrę o groźbie licytacji w razie nie zaspokojenia roszczeń. - Czemu z taką samą skwapliwością sądy nie egzekwują pieniędzy od oszustów, malwersantów, dlaczego ten wyrok zapadł tak pośpiesznie?- pytają parafianie. Inni zapytują czy pijani kierowcy, którzy spowodowali o wiele większe ludzkie tragedie i prawdziwe kalectwa płacą do końca życia tak wielkie odszkodowania i renty? A może wypadek na cmentarzu stanowi tylko dogodny pretekst do sprytnego wyłudzenia pieniędzy żeby się wygodnie urządzić?
A co dzieje się z poszkodowaną? Obecnie Agnieszka M. jest dorosłą osobą, jednak ani razu nie uczestniczyła w rozprawie. Nie widzieli jej także dociekliwi zazwyczaj dziennikarze. Mieszkańcy Aleksandrowa i Dalikowa twierdzą, że jest w dobrym stanie i po tamtym zdarzeniu nie ma żadnego śladu - chodzi na dyskoteki, jeździ samochodem. Oficjalnie, co do stanu jej zdrowia nie ma żadnych danych, jej mecenas p. Kłosińska nie pokazuje żadnych dokumentów stwierdzających stan zdrowia Agnieszki M. W jej imieniu występuje zawsze matka, co więc dzieje się z dziewczyną? Jest ona przecież pełnoletnia. Wszyscy zainteresowani sprawą mają prawo z nią rozmawiać. Czy ukrywanie się nie jest przemyślaną grą osób, które liczą na duże pieniądze? Takie pytanie stawia dzisiaj wiele osób. Warto zauważyć, że sprawa jest bezprecedensowa, bo jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby ktoś wystąpił o tak olbrzymie odszkodowanie od Kościoła. Spotkania w łódzkiej Kurii nie przyniosły rezultatu. Dzieje się tak z powodu uczestniczącej w spotkaniach matki Agnieszki M. Zmienia ona ciągle swoje stanowisko co do wysokości żądanego zadośćuczynienia. W czasie jednego ze spotkań trudno zrozumieć dlaczego posługiwała się ukrytym magnetofonem. Kuria jednak ma nadzieję, że uda się znaleźć właściwe rozwiązanie. W ostatnim czasie na temat Dalikowa wypowiedział się profesor Andrzej Marciniak z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Profesor twierdzi, że ewentualna licytacja kościoła byłaby niezgodna z prawem, gdyż w świetle przepisów prawa egzekucji nie podlegają obiekty i przedmioty służące do wykonywania praktyk religijnych. W podobnym duchu wypowiedział się Andrzej Ritman rzecznik łódzkich komorników. Wygląda więc na to, że zapowiadana przez tytuły na pierwszych stronach licznych gazet licytacja jednak się nie odbędzie a prawo nie stanie się narzędziem wyrządzenia krzywdy wiernym. Natomiast egzekucji miałyby podlegać takie składniki majątku parafii jak czterohektarowe pole i ogród przy plebanii. Oczywiście przy założeniu, że nie dojdzie do nowego procesu, w którym zostałyby uwzględnione pominięte w poprzednim procesie okoliczności. Oby tak się stało. Osoba poszkodowana niech uzyska jedynie to, co się jej słusznie należy, ale nic ponad to. Ale kto wynagrodzi ks. proboszczowi i wiernym parafii Dalików doznane przez nich przykrości?
Pytania, na które warto odpowiedziećInformacyjny zgiełk w tej sprawie nie powinien stłumić nasuwających się pytań: Choć tak wielu dziennikarzy zaangażowało się w przekazywanie informacji o roszczeniach poszkodowanej osoby wobec parafii w Dalikowie, żaden z nich nie potrafił, a może nie chciał dokonać wyłomu w barierze informacyjnej i nie wykroczył poza oficjalnie głoszone opinie. Nikomu nie udało się nawiązać kontaktu z poszkodowaną. Nie dotarto do wielu ważnych informacji, które jednak uzyskała reporterka "Naszego dziennika"/ "Nasz Dziennik", 23 X 2003/. Jedynie bowiem w tej gazecie przedstawiono pełny opis sprawy. Dlaczego uznano za normalne i oczywiste przyjęcie relacji tylko jednej strony? Odpowiedzi wymaga także inna kwestia: z jakiej racji konsekwencje lekkomyślnej decyzji przebywania na cmentarzu w czasie szalejącej wichury mają ponosić parafianie, którzy nikomu nie zawinili. To ludzie skromnie żyjący, wielu jest bez pracy. Dlaczego to oni mają płacić za czyjś brak odpowiedzialności? Jak pogodzić wyrok pozbawiający wiernych ich świątyni z Konstytucją naszego państwa gwarantującą ludziom wierzącym możliwość wykonywania ich religijnego kultu i sprawiedliwe prawa? Czy ujawnione ostatnio liczne przypadki przestępstw przyznawania nienależnych rent i emerytur chorobowych ludziom zdrowych za korzyści materialne nie sugerują braku obiektywizmu również i w tej sprawie? Czy fakt, że siostra przyrodnia poszkodowanej, której stanu zdrowia nie można określić, jest prokuratorem, nie prowadzi do uznania stronniczości i nie wyjaśnia braku obiektywizmu podejmujących decyzje w tej sprawie? Natomiast poza wszelkimi wątpliwościami pozostaje sprawa unoszącego się ponad tym procesem i relacjach o nim stereotypu: o potężnej instytucji, którą można wykorzystać i o pokrzywdzonej, nieszczęśliwej ofierze.
Ks. W. Kulbat